Kontynuując nasze pełne wdzięczności rozważanie przelań zbawczej krwi
Chrystusa dochodzimy do tajemnicy ukrzyżowania. Jak zgodnie świadczą
ewangeliści, zmaltretowany Jezus nie był w stanie o własnych siłach, z belką
krzyża dojść na Kalwarię. Św. Marek podaje: „Przyprowadzili Go na miejsce
Golgota” (Mk 15, 22). Tekst grecki nie ma tu jednak czasownika ago („prowadzić”),
lecz słowo feró, które zasadniczo zawiera w sobie czynność niesienia. Można
powiedzieć, że rzymscy żołnierze zawlekli Jezusa na miejsce stracenia aby tam
mogła wypełnić się do końca zbawcza ofiara.
1. Miejsce ukrzyżowania - Golgota
„Golgota” (w języku aramejskim: gulgolta, po łacinie: calva) oznacza
„czaszkę”. Orygenes w swym komentarzu do Mt 27, 33 stwierdza, że - według
różnych pisarzy - właśnie w tamtym miejscu był pogrzebany Adam. Podaje przy tym
teologiczne uzasadnienie takiego poglądu: Jezus umarł w takim miejscu, aby jak
w Adamie „wszyscy umierają, tak w Chrystusie wszyscy zostali ożywieni”. Swoją
opinię ukształtował on - jak się zdaje - w oparciu o żydowskie apokryfy i
komentarze do Ksiąg świętych. Jest bowiem rzeczą znaną, że pisma te umieszczały
na Syjonie, na którym stał Przybytek Pana, wiele ważnych wydarzeń z historii
biblijnej. W środowisku świątynnym przyjęło się przekonanie, że to właśnie tam
Abel składał ofiary miłe Bogu i tam został zabity przez swego rozgniewanego
brata. Także praojciec Adam ostatnie swe lata niezwykle długiego życia spędził
w okolicach tej góry i na koniec właśnie na niej go pochowano. Syjon jest też -
według tych pism - ową górą Moria, na której Abraham miał ofiarować Panu swego
jedynego syna, Izaaka. Tutaj też Melchizedek, kapłan Boga Najwyższego i król
Szalemu, błogosławił Abrahama i złożył ofiarę z chleba i wina. Wszystkie te
fakty wyjaśniały, dlaczego tylko to miejsce było godne tego, by na nim stanęła
świątynia, dom Pański.
Chrześcijanie nie tylko pochodzenia żydowskiego znali owe starożytne
przekazy, a nawet dodawali do nich własne legendy, czego przykładem jest choćby
utwór Walka Adama, pochodzący z II wieku. Z apokryfów chrześcijańskich wynika
jasno, że w pierwszych wiekach istnienia Kościoła istniało wśród chrześcijan
głębokie przekonanie, iż Adam żył i był pochowany w grocie na terenie Golgoty, do
której zstąpił Chrystus po swojej śmierci, aby uwolnić wszystkich
sprawiedliwych od powstania świata. Taką treść również miała ich wiara
dotycząca wstąpienia Jezusa Chrystusa do piekieł. Kiedy Rzymianie zburzyli
świątynię i splądrowali górę Syjon i gdy raz na zawsze został przerwany kult
ofiarniczy, wówczas dawne wspomnienia żydowskie powoli zaczęły tracić swój
blask. Wtedy też chrześcijanie wychowani w tradycji żydowskiej przenieśli całą
tradycję świętej góry na sąsiednie wzgórze Golgoty. Od tej pory miejsce śmierci
Jezusa stało się dla chrześcijan jedyną górą i centrum świata, gdyż właśnie na
nim dokonało się zbawienie. Ewangeliści nigdy nie nazywają Golgoty górą. Było
to bowiem małe wzniesienie ok. 5 m wysokości, położone tuż za murami
Jerozolimy, w odległości ok. 250 m od bramy Ogrodów. Jego nazwa zaś
najprawdopodobniej pochodziła od zewnętrznego wyglądu owego miejsca straceń:
jego kulisty kształt i sterczące ponad ziemią nagie skały mogły rzeczywiście
przypominać czaszkę.
Obecnie prowadzenie wykopalisk archeologicznych na tym miejscu jest
właściwie niemożliwe, ponieważ jest ono terenem zamieszkałym. Robi się jedynie
niewielkie sondaże lub badania przy okazji jakichś rekonstrukcji, te zaś
wykazują, że obszar Golgoty najpierw przez długi czas służył jako kamieniołom,
zaś w czasach Chrystusa mógł być zagospodarowany i przekształcony w ogrody,
których część mogła należeć do Józefa z Arymatei.
2. Czas
Czytając ewangeliczne opisy męki i śmierci naszego Zbawiciela bardziej
dociekliwi czytelnicy natkną się na pewien rozdźwięk w określaniu godziny
poszczególnych wydarzeń takich jak proces Jezusa przed Piłatem, ukrzyżowanie,
śmierć Jezusa. Owa sprzeczność wynika z odmiennego sposobu liczenia czasu.
W Palestynie dzielono czas od wschodu do zachodu słońca na dwanaście
godzin, przy czym godziny te miały różną długość w zależności od pory roku.
Dzień dzielono zwykle na cztery równe części, z których każda zawierała trzy
godziny. Te poszczególne godziny nazywano pierwsze (w okresie paschalnym, kiedy
ma miejsce zrównanie dnia z nocą, przypada ona na przedział od 6 do 9 godziny
naszego czasu), trzecią (od 9 do 12), szóstą (od 12 do 15) i dziewiątą (od 15
do 18).
Kiedy św. Marek w swym opisie skanduje: „była to godzina trzecia...
szósta... dziewiąta”, zdaje się, posługiwać uproszczonym obliczaniem czasu. W
odróżnieniu od niego św. Jan raczej korzysta z dokładniejszego, ściślej
dwunastogodzinnego podziału dnia, na co wyraźnie wskazuje pytanie Jezusa: „Czyż
dzień nie liczy dwunastu godzin?” (J 11, 9) oraz dokładne podawanie godziny
przy opisywaniu niektórych bardziej znamiennych wydarzeń (por. J 1, 39; 4, 6.
52).
Markowa „godzina trzecia” pokrywa swym zasięgiem moment, który w Ewangelii
Janowej jest określony jako „godzina szósta”, czyń samo południe. Fakt ten też
pozwalałby może zrozumieć, dlaczego właśnie o tej porze Szymon z Cyreny wracał
z pola. Miszna, zbiór reguł prawnych, który zaczęto spisywać od II w. po Chr.,
podaje, że w Judei można było pracować w przeddzień Paschy aż do południa, lecz
w południe należało ją skończyć, aby zacząć bezpośrednie przygotowania do
uroczystości paschalnych.
Chrześcijanie bez żadnych właściwie wątpliwości przyjmowali w chronologii
męki Chrystusa informacje św. Jana i od najdawniejszych czasów byli przekonani
o tym, że Jezus został ukrzyżowany w samo południe, zaś umarł około godziny
trzeciej naszego czasu, po trzygodzinnej agonii.
3. Ostateczne wypełnienie się proroctw starotestamentalnych
Rzeczą uderzającą jest to, że właściwie wszyscy ewangeliści, nawet po
części św. Jan, konstruują opis męki i śmierci Jezusa na krzyżu tak, jakby w
pewnym stopniu komentowali Ps 22. Podając poszczególne fakty, nawiązują często
do wielu jego wersetów, a nawet raz po raz wyraźnie go cytują. Porównując ze
sobą teksty Psalmu oraz opis męki (od momentu ukrzyżowania aż do śmierci),
można wyłowić z nich następujące podobne fragmenty:
Mk 15, 24 (Mt 27, 35; Łk 23, 33; J 19, 18): „Ukrzyżowali Go”
Ps 22, 17: „Przebodli ręce i nogi moje”
Mk 15, 24 (Mt 27, 35; Łk 23, 34): „i rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając
o nie losy, co który miał zabrać”.
J 19, 24: „Tak miały się wypełnić słowa Pisma: «Podzielili między siebie
szaty, a los rzucili o moją suknię». To właśnie uczynili żołnierze”.
Ps 22, 19: „moje szaty dzielą między siebie i los rzucają o moją suknię”
Mk 15, 29 (Mt 27, 39; Łk 23, 35): „Ci zaś, którzy przechodzili obok,
przeklinali Go, potrząsali głowami, mówiąc”
Ps 22, 8: „Szydzą ze mnie wszyscy, którzy na mnie patrzą, rozwierają wargi,
potrząsają głowami”
Mt 27, 42-43 (Mk 15, 31-32; Łk 23, 35): „Innych wybawiał, siebie nie może
wybawić. Jest królem Izraela: niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w
Niego. Zaufał Bogu: niechże Go teraz wybawi, jeśli Go miłuje. Przecież
powiedział: Jestem Synem Bożym”.
Ps 22, 9: „Zaufał Bogu, niechże go wyzwoli, niechże go wyrwie, jeśli go
miłuje”.
Mk 15, 34; Mt 27, 46: „O godzinie dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem:
«Eloi, Eloi, lama sabachthani», to znaczy: «Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie
opuścił?»”
Ps 22, 1: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”
J 19, 28: „Potem Jezus świadom, że już wszystko się dokonało! aby się wypełniło
Pismo, rzeki: «Pragnę»”.
Ps 22, 16: „Moje gardło suche jak skorupa, język mój przywiera do
podniebienia”.
Mt 27, 54 (Mk 15, 39; Łk 23, 47): „Setnik zaś i jego ludzie, którzy
odbywali straż przy Jezusie, widząc trzęsienie ziemi i to, co się działo,
zlękli się bardzo i mówili: «Prawdziwie, Ten był Synem Bożym»”.
Ps 22, 28: „Przypomną sobie i wrócą do Pana wszystkie krańce ziemi i
oddadzą Mu pokłon wszystkie szczepy pogańskie”
Są to najważniejsze i najbardziej wyraźne aluzje ewangelistów do Ps 22.
Teologowie przypuszczają, że w pierwotnych gminach chrześcijańskich korzystano
z tego Psalmu, jak również z Ps 69 i pieśni z Iz 53, aby przy ich pomocy
wyrazić teologiczny sens śmierci Jezusa. Chrześcijanie widzieli wyraźnie, że
autorzy tych tekstów pod natchnieniem Ducha Świętego zapowiadali mękę
sprawiedliwego Mesjasza i że słowa ich dokładnie wypełniły się w ostatnich
dniach życia Jezusa.
Ps 22, dzieli się on na dwie części. Pierwsza z nich (wiersze 1-22) jest
lamentacją opisującą wielki ból człowieka sprawiedliwego, który bez reszty
zaufał Bogu. On wie, że każdy, kto ucieka się do Pana, znajduje w Nim
schronienie. Dlatego tym bardziej przytłacza go to, że został przez wszystkich
opuszczony, że ludzie bezkarnie go prześladują i drwią z jego zaufania
złożonego w Bogu.
Jednakże od w. 23 pieśń ta staje się hymnem pochwalnym. Tutaj psalmista
zmienia ton i zaczyna sławić Boga za to, że w swej wierności i łaskawości
wysłuchał wołania i doprowadził prześladowanego również dzięki jego wierności)
do triumfu. Widać więc, że Ps 22 nie jest skargą człowieka napełnionego
rozpaczą i beznadziejnością, lecz modlitwą pełną ufności, która towarzyszyła
ofierze składanej za otrzymane wybawienie(zob. w. 26), a z tego względu
doskonale wyraża pełny sens męki i śmierci Jezusa.
Sam Jezus, wykrzykując pierwsze słowa tej jakże głębokiej modlitwy, zdaje
się wskazywać, że w niej należy szukać wyjaśnienia tajemnicy Jego krzyża. Św.
Marek cytuje te słowa najpierw po aramejsku, podkreślając tym sposobem, że sam
nic nie zmyśla, lecz powtarza autentyczne słowa Jezusa. Gdy się weźmie pod
uwagę obie części Psalmu oraz cały opis ewangeliczny, widzi się, że owo pełne
bólu wołanie: „Boże mój, czemuś mnie opuścił” nie wyraża rozpaczy lub
zwątpienia. Ono stanowi zakończenie modlitwy w Ogrójcu, gdzie Jezus już
jednoznacznie wyraził swe zaufanie wobec Ojca mimo ogromnej trwogi przed męką.
Tego zaufania nie odwołał nawet na krzyżu, choć w gruncie rzeczy czuł się
bardzo osamotniony i opuszczony przez wszystkich.
W Jego krzyku zatem łączą się nierozerwalnie ze sobą i ufność, i
cierpienie, i świadomość opuszczenia. Jezus bezgranicznie ufa Ojcu, ale nie
znaczy to, że nie przeżywa boleśnie całego koszmaru krzyża i śmierci. Swoim
wołaniem daje do zrozumienia, że wziął na siebie najgłębsze cierpienie świata,
które Go przytłoczyło i zmiażdżyło. Ale uświadamia też, że w chwili Jego
śmierci do końca spełniają się wszystkie starotestamentalne przepowiednie,
które odnosiły się do Niego.
Pośród różnych motywów z Psalmu 22, które znalazły swe wypełnienie na
Golgocie, ewangeliści mocno podkreślają scenę szydzenia. Przechodzący obok
gapie potrząsają głowami i wyśmiewają Go: „Ty, który burzysz przybytek i w
trzech dniach go odbudowujesz, wybaw sam siebie; jeśli jesteś Synem Bożym,
zejdź z krzyża” (Mt 27, 40). Natomiast stojący pod krzyżem arcykapłani i uczeni
w Piśmie kuszą Jezusa: „Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Jest królem
Izraela: niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego. Zaufał Bogu:
niechże Go teraz wybawi, jeśli Go miłuje. Przecież powiedział: «Jestem Synem
Bożym»” (Mt 27, 42). Czy cudowne zejście z krzyża rzeczywiście by ich
nawróciło? Czy kapłani i uczeni w Piśmie wreszcie uznaliby Go za Mesjasza,
gdyby na ich oczach oderwał ręce i nogi od gwoździ i zdrowy zstąpił na ziemię?
Rzecz wątpliwa. Skoro widzieli już tak wiele dokonanych przez Niego cudów, a
nie wyciągnęli z nich właściwych wniosków, to również taki czyn nie poruszyłby
ich serca. Słowa ich były raczej ostatnią pokusą szatana, który chciał
odciągnąć Jezusa od wypełnienia zbawczego dzieła. Jest to też wołanie ludzi,
którzy nie potrafią znieść zgorszenia krzyża. Jednakże Jezusa nie da się
odłączyć od krzyża. Dlatego na Kalwarii ani Syn Boży, ani Jego Ojciec nie ulegają
szantażowi szyderstwa: „Zaufał Bogu: niechże Go teraz wybawi, jeśli Go miłuje”.
Bóg nie przyjmuje gry, która nie respektuje ustalonych przez Niego reguł, a
nawet sprzeciwia się Jego planom zbawczym. Nie daje się przymusić do działań,
które mogą wywołać jakieś cyrkowe widowisko, jak to już wyjaśniała niegdyś
dzielna Judyta w mowie do starszyzny miasta Betulii: „Wy zaś nie wymuszajcie
zarządzeń od Pana Boga naszego, ponieważ nie można uzyskać nic od Boga
pogróżkami jak od człowieka, ani Nim rozporządzić jak synem ludzkim” (Jdt 8,
16). On nigdy nie daje się ciągnąć w działania, które nie płyną z miłości.
Rzeczą paradoksalną jest to, że szyderstwa z Golgoty wyrażają też głęboką
Bożą prawdę. Jezus rzeczywiście przez całą swą działalność wybawiał innych,
lecz nie siebie. Usuwał z ciała trąd sprawiający, że człowiek już za życia
stawał się chodzącym trupem, przywracał moc sparaliżowanym członkom, wydobył z
otchłani śmierci młodzieńca z Naim, córkę Jaira i swego przyjaciela Łazarza,
wyrywał opętanych ze szponów złych duchów. Na koniec jednak nie kiwnął nawet
palcem”, aby siebie uchronić przed cierpieniem i haniebną śmiercią, gdyż ciągle
wymagało tego dobro ludzkości.
4. Testamenty z krzyża
W radosnych tajemnicach różańcowych rozważamy m.in. wydarzenie ofiarowania
Jezusa w świątyni. Maryja i Józef przedstawiają Bogu swego Pierworodnego,
składają w ofierze parę synogarlic, chwalą Boga pełnego dobroci i miłosierdzia.
Ich serce rzeczywiście jest napełnione radością z powodu Syna, którego im dał
Przedwieczny. Jednakże sama tajemnica tej sceny kryje w sobie kielich goryczy.
Potrzeba było proroka Symeona, aby odsłoniła się cała prawda o Dziecięciu: „Oto
Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak,
któremu sprzeciwiać się będą”. Na tym jednak nie kończy się proroctwo. Symeon
zwraca się jeszcze do Maryi ze słowami: „A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na
jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2, 34-35). Oba te proroctwa wypełniły się na
Kalwarii, a ich spełnienie przemieniło się zdumiewająco w dwa testamenty, z
których jeden przekazuje nam w swej Ewangelii św. Łukasz (Łk 23, 39-43), drugi
zaś - ewangelista św. Jan (J 19, 25-27).
a) Testament dany grzesznikom
Przez całą działalność Jezusa wielu było tych, którzy za Nim szli, i wielu
takich, którzy się Mu sprzeciwiali. Przez Jego zbawczą śmierć wielu powstało do
życia wiecznego, ale też wielu grozi upadek... Jego Osoba aż do dzisiejszego
dnia rodzi podziały, właśnie tak, jak On sam zapowiadał: „Czy myślicie, że
przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem
pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a
dwoje przeciw trojgu” (Łk 12, 51-52). Nie ma tu miejsca, by zatrzymać się nad
tym niezbyt jasnym proroctwem. Należy jedynie stwierdzić, że nawet na Golgocie
obecność Jezusa doprowadziła do podziału między ukrzyżowanymi wraz z Nim
skazańcami. „Jeden ze złoczyńców, których tam powieszono, urągał Mu: «Ty nie
jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas». Lecz drugi, karcąc go, rzekł: «Ty
nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież -
sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego
nie uczynili” (Łk 23, 39-41). Doprawdy, potrzeba wielkiego hartu ducha, aby
współukrzyżowanemu towarzyszowi niedoli oddać taki szacunek i by w Jego
obecności przyznać się do własnej winy. Potrzeba jeszcze większej wiary, aby
dopatrywać się w Nim źródła własnego zbawienia. „Dobry łotr” bowiem, jak
paradoksalnie nazwała go późniejsza tradycja, który być może znał wcześniej
Jezusa, albo przynajmniej przeczytał napis zawieszony na krzyżu, prosi Go
zupełnie niespodzianie: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego
królestwa”. Na tak sformułowaną prośbę Jezus odpowiada majestatycznie: „Zaprawdę,
powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju” (ww. 42-43).
Co oznacza raj, o którym mówi Jezus? Czy jest ścisła relacja między
Królestwem Chrystusa a rajem? Filologia informuje nas, że termin grecki: paradeisos
wywodzi się ze starożytnego języka irańskiego, w którym wyrażenie pairidaeza
oznacza „ogród" lub „park" otoczony dokoła rowem lub doliną. W
greckiej wersji Pisma świętego słowem tym tłumaczy się hebrajski gan.
W wielu tekstach nawiązujących do Rdz 2, 8 raj jest symbolem nadzwyczajnej
płodności (np. Pnp 4, 13; Koh 2, 5; Ne 2, 8) i ogrodem szczęścia. W
późniejszych pismach apokaliptycznych natomiast staje się miejscem, w którym w
czasach mesjańskich znajdą się sprawiedliwi. Autorzy Słowiańskiej Księgi
Henocha wyobrażali sobie, że raj znajduje się w trzecim niebie, podczas gdy sam
Bóg mieszka w siódmym niebie (por. Iz 66, 1; Mt 5, 34; Dz 7, 49) i od czasu do
czasu schodzi do trzeciego nieba, aby rozmawiać z błogosławionymi (Henoch
Słowiański 9, 23). Wizję tę podziela też chyba św. Paweł, kiedy mówi, że został
porwany aż do trzeciego nieba, czyli - jak sam natychmiast dodaje - do raju,
gdzie usłyszał tajemne słowa, których nie godzi się powtarzać śmiertelnikom (2
Kor 12, 2. 4). Wreszcie niektóre teksty apokaliptyczne (jak Hen 51, 1; 2 Ba 51,
8n.) umieszczają w raju dusze sprawiedliwych, które będą tam przebywały aż do
swego zmartwychwstania. Takie były przekonania judaizmu z czasów Jezusa.
Jednakże ma się wrażenie, jakoby w rozmowie na krzyżu skruszony złoczyńca i
Jezus mówili o dwóch różnych rzeczywistościach.
Pierwszy z nich wydaje się myśleć, zgodnie z ludowymi oczekiwaniami
żydowskimi, o ustanowieniu czasowego królestwa mesjańskiego w jakiejś odległej
przyszłości. Jezus natomiast oznajmia mu, że „jeszcze dziś” znajdzie się razem
z Nim w zupełnie nowej i niewyobrażalnej dla człowieka sytuacji szczęścia. Jego
Królestwo jest rajem, który istnieje po drugiej stronie śmierci, tam, gdzie On
sam zajmuje główne miejsce i gdzie usprawiedliwiony łotr połączy się z Nim w
jakiś szczególny sposób i otrzyma udział w Jego życiu. W tym kontekście zatem
raj symbolizuje ostateczne zbawienie człowieka. To zbawienie, które w
mentalności biblijnej jest zawsze rzeczywistością eschatologiczną, w Ewangelii
Łukaszowej staje się nieustannym „dzisiaj". Dla Łukasza, to „dzisiaj"
ma przede wszystkim znaczenie teologiczne i wskazuje na moment zbawczy, który
rozpoczął swym dziełem Jezus Chrystus, a który swymi skutkami przemierza
wszystkie wieki i dosięga wszystkich pokoleń ludzkich.
Tak oto „dobry łotr” jako pierwszy spośród wszystkich „łotrów” na ziemi wchodzi
do Królestwa Jezusa. Sam Jezus autorytatywnie przyrzeka mu tę łaskę, ale
zarazem za pośrednictwem jego osoby pozostawia wszystkim ludziom niesłychany
testament: podobnie jak skruszony złoczyńca otrzymał dar zbawienia w ostatnim
momencie swego życia, tak też każdy grzesznik będzie mógł wejść do raju
oznaczającego doskonały świat, w którym każdy będzie mógł się cieszyć
bezpośrednim dostępem do Boga i w którym „nie będzie już śmierci, ani żałoby,
ni krzyku, ni trudu" (por. Ap 21, 4). Jezusowi wystarczy akt doskonałej
skruchy. Wystarczy uwierzyć Mu, oddając ostatnie tchnienie, zaufać, że w Nim
można znaleźć zbawienie. A On każdego zapewni miłosiernie: „Odwagi. Dziś
będziesz ze Mną w raju”.
b) Testament pozostawiony
Kościołowi
Obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona
Kleofasa, i Maria Magdalena" (J 19, 25). A zatem Jezus nie został
całkowicie opuszczony. W ostatnich chwilach Jego zmagań o życie ludzkie
znalazło się obok Niego kilka najbliższych Mu osób: Matka, kobiety, które z
wielkim oddaniem usługiwały Mu w Galilei i przyszły wraz z Nim do Jerozolimy
(por. Mk 15, 40-41), a także uczeń najbardziej umiłowany ze wszystkich. Jest to
zupełnie zrozumiałe, że właśnie te osoby nie opuściły Go nawet w godzinie Jego
największego poniżenia. Dziwi nas jedynie fakt, że autor Czwartej Ewangelii
podaje w owym krótkim zdaniu trzy imiona postaci dalszych (Marii, Kleofasa,
Marii Magdaleny), zaś trzy osoby najbliższe Jezusowi pozostawia całkowicie
anonimowe: Jego umiłowanego ucznia, Matkę oraz siostrę Jego Matki. Ich imion,
zresztą, nigdzie nie znajdziemy w tym dziele. Najstarsza tradycja wprawdzie
jednoznacznie utożsamiała owego ucznia z samym autorem Ewangelii, św. Janem.
Nikt też nie miał wątpliwości, że Matką Jezusa była Maryja, żona Józefa. Kim
jednak była jej siostra?
Ciekawą tego hipotezę wysuwa w swym komentarzu R. E. Brown. Odwołuje się on
do Mt 27, 56, skąd dowiadujemy się, że przy krzyżu Jezusa, obok Marii Magdaleny
oraz matki Jakuba i Józefa, stała jeszcze matka synów Zebedeusza. Porównując
ten tekst z listą osób w J 19,25, dochodzi on do wniosku, że siostra Matki
Jezusa była matką Jana apostoła. Znaczyłoby to, że Jan, umiłowany uczeń Jezusa,
był zarazem Jego bliskim krewnym. W takim zaś przypadku staje się rzeczą
zrozumiałą, dlaczego na krzyżu Jezus powierzył swą Matkę właśnie jemu.
Wyjaśniałoby to śmiałość matki synów Zebedeusza która swego czasu prosiła
Jezusa o to, by w swym królestwie obdarzył szczególnymi przywilejami jej synów.
Wreszcie pokrewieństwo to tłumaczyłoby zagadkową informację z J 18,15: „Uczeń
ten był znany arcykapłanowi”. Można bowiem pytać, na jakiej podstawie jakiś
rybak z Galilei może utrzymywać kontakty z arcykapłanem. Otóż na podstawie
świadectwa Łk 1, 5. wiemy, że Maryja, Matka Jezusa, była krewną Elżbiety, a
przez nią - była spokrewniona z rodem kapłańskim. Oznacza to, że także Jan
należał do rodziny kapłańskiej i dzięki temu mógł być „znany arcykapłanowi”.
Euzebiusz z Cezarei w swej Historii podaje nawet, że Jan był rzeczywiście kapłanem.
Po tym wyjaśnieniu można już bez trudności odpowiedzieć na pytanie, dlaczego
Jan nie podaje w swej Ewangelii imion tych trzech osób: umiłowanego ucznia,
Matki Jezusa i siostry Jego Matki. Otóż wspólnota św. Jana, który „wziął Matkę
Jezusa do siebie”, dobrze znała wszystkie te trzy postacie, tak że autor
Ewangelii nie musiał podawać w swym opisie ich imion. Czy jest to jednak
wystarczająca odpowiedź? Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że sam Jezus zwraca się
do swej Matki: „niewiasto” (J 2,4; 19, 26) i że nigdy nie nazywa ucznia po
imieniu? Kiedy bowiem Jezus „ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego
miłował, rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia:
Oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie” (J 19,26-27). Jak
należy interpretować te słowa Jezusa z krzyża, które brzmią jak uroczysty
testament, wypowiedziany bardzo zwięzłymi zdaniami, takimi, na jakie pozwalał
krótki oddech, z trudnością uzyskiwany w pozycji człowieka rozpiętego na
krzyżu?
Co naprawdę chciał powiedzieć Jezus słowami: „Niewiasto, oto syn Twój”,
„Oto Matka twoja”? Przecież nie wyrzekł ich mimochodem i nieświadomie, skoro -
jak w następnych wierszach podkreśla ewangelista - także w nich wypełniło się
Pismo (por. J 19, 28). A co miał na myśli Jan, gdy potem spisywał skrzętnie ten
duchowy testament swego umiłowanego Mistrza? Są to czysto akademickie pytania,
na które zawsze trudno jest znaleźć jednoznaczną odpowiedź. A jednak nie jest
bez znaczenia fakt, że w całej Czwartej Ewangelii Jan i Maryja tracą własne
imię i występują jako: „umiłowany uczeń” i „niewiasta”. Zwłaszcza
zastanawiające jest to, że Jezus zwraca się do swej Matki tak, jak gdyby między
Nimi nie istniały żadne więzi rodzinne.
W dziełach Janowych, słowo „niewiasta” ma szczególne znaczenie teologiczne,
wynikające zresztą z symboliki starotestamentalnej. Prorocy bardzo często
ukazywali nowy lud Boży pod obrazem oblubienicy niewiasty poślubionej na wieki
samemu Bogu (por. np. Iz 61, 10; Jr 2, 2). Obraz ten znajduje swe szerokie zastosowanie
w Apokalipsie św. Jana, w której pojawia się „Małżonka Baranka”, przystrojona
na gody i symbolizującą lud nowotestamentalny, odkupiony przez Chrystusa Jego
krwią na krzyżu (Ap 19,7; 21,9). W dziele tym też spotykamy wizję Niewiasty
obleczonej w słońce i z księżycem pod nogami (Ap 12, 1 ) w której tradycja
widziała zarówno symbol Maryi, jak też Kościoła.
W Ewangelii Janowej Matka Jezusa występuje dwukrotnie na początku i na
końcu Jego działalności, w Kanie Galilejskiej i pod krzyżem. Choć pozory mogę
wskazywać na co innego, obie te sceny ściśle łączą się ze sobą i spinają dzieło
Jezusa wymowną klamrą. Cud w Kanie dał początek znakom mającym za zadanie
ukazać chwałę Jezusa. Ukrzyżowanie zakończyło Jego działalność i - jak dobitnie
wykazuje On sam w wielu mowach przekazanych przez Św. Jana (J 3, 14; 8, 28; 12,
32) - ukazało Go wszystkim jako wywyższonego i otoczonego chwałą.
W Kanie mówił o „godzinie”, która „jeszcze nie nadeszła”, a do której
zmierzał przez całe swe życie. Godziną tą jest bowiem Jego śmierć, która
dlatego obdarzyła Go chwałą, że właśnie w niej wysłużył światu zbawienie (J
12,23. 27; 13,1; 17,1). To właśnie z tej przyczyny Jan pisze, że „od tej
godziny uczeń wziął Ją (Maryję) do siebie” (19, 27). Wreszcie w jednej i
drugiej scenie Maryja występuje w towarzystwie uczniów, o których troszczy się
całym swoim sercem tak, jak matka o swoje dzieci. Nie, to nie jest tylko
oratorska przesada. Maryja prawdziwie obdarzyła uczniów swego Syna macierzyńską
miłością. Po odejściu Jezusa nie powróciła do swego domku w Nazarecie, lecz
pozostała pośród nich i trwała z nimi na modlitwie w czasie oczekiwania na
zesłanie Ducha Świętego. Późniejsza tradycja mówi o Niej, że do końca swego
życia wspierała swą obecnością energicznie rozwijający się Kościół. Całe Jej
dalsze życie przestało być życiem prywatnym. I nie bez przyczyny Kościół
nazywał Ją swoją Matką.
Wydaje się, że ewangelista specjalnie nie wymienia imion, również z tego
względu aby pokazać, że oboje oni pod krzyżem przyjęli ważną rolę w dziejach
zbawienia. Odtąd umiłowany uczeń będzie reprezentował swą osobą wszystkich
wierzących, wszystkich uczniów Chrystusa, umiłowanych przez Niego ze względu na
ich wiarę, tych, którzy będą swym życiem świadczyć o Jego krzyżu. Niewiasta
natomiast, która ma być jego Matką, będzie odtąd Matką całego Kościoła. Nie
stało się tak oczywiście z ich ludzkiej inicjatywy, lecz sam Jezus objawił im
uroczyście ich nową rolę w łonie nowej rodziny rodzącej się u stóp krzyża.
Jezus zwraca się do każdego z nich z osobna: „Oto syn Twój”, „Oto Matka twoja”,
jakby chciał przy tym dodać: „Tak mój Ojciec zamierzył przed wiekami, a Ja wam
oznajmiam Jego wolę jako święty Testament, gdyż przekazuję ją w godzinie, w
której idę do Ojca”. Oboje oni, i uczeń Jan, i Matka Jezusa, zrozumieli swe nowe
powołanie. Pojęli, że ich życie nigdy już nie będzie miało charakteru czysto
„prywatnego”. Jan, członek nowej rodziny Bożej, „wziął Ją do siebie”, czyli
przyjął Ją pod swą opiekę i zarazem wprowadził do tej nowej wspólnoty zrodzonej
na Kalwarii, do Kościoła. Ona zaś aż do dzisiaj wypełnia swe zadania
macierzyńskie wobec wszystkich, którzy czują się uczniami Jej Syna.
5. Pytania do refleksji, dyskusji
a) Na ile przekazy ewangeliczne
utwierdzają moją wiarę, że to właśnie Jezus jest jedynym Zbawicielem świata?
b) W jaki sposób odczytuje dla
siebie podwójny testament Jezusa z krzyża? Do czego czuję się wezwany/a?
Literatura:
Ks. Franciszek Mickiewicz SAC, KROCZĄC ŚLADAMI MĘKI CHRYSTUSA Komentarz
teologiczno - duchowy do ewangelicznych opisów męki, śmierci i zmartwychwstania
Jezusa Chrystusa Ząbki 2000 s. 263-275, 277-284
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz