niedziela, 31 stycznia 2021

Temat na luty.

 

Krew Chrystusa najlepszym lekarstwem leczącym relacje we wspólnocie

 

Na początku naszego rozważania trzeba sobie uświadomić to, że człowiek jest istotą żyjącą w różnych i nieustannych relacjach: w relacji do samego siebie, w tej najważniejszej (z punktu widzenia chrześcijańskiego) relacji do Boga, do drugiego człowieka, do spraw duchowych, w końcu do świata rzeczy i spraw materialnych, nieożywionych. Jednakże w niniejszym temacie chcemy się skupić na relacjach z drugim człowiekiem i jeszcze zawęzić to do relacji w naszej Wspólnocie Krwi Chrystusa.

Drugą ważną rzeczą, którą należy wziąć pod uwagę, jest to, że każdy z nas jest „inny”, ma inną osobowość, inny charakter, inną historię swojego życia, inne doświadczenia duchowe, inne myślenie, inne poglądy, inną rzeczywistość, w której aktualnie żyje… Można by jeszcze tak długo wymieniać…(Oczywiście trzeba przy tym pamiętać, że jest wiele istotnych spraw, które nas łączą – choćby wspólna duchowość, ale teraz chciałbym zwrócić uwagę na coś innego.) A więc wystarczy uświadomić sobie właśnie to, co powyżej, aby zrozumieć, że:

- Po pierwsze: musimy świadomie i z wewnętrznym przekonaniem zaakceptować tę „inność” w każdym człowieku, w każdym naszym bracie i siostrze ze wspólnoty.

- Po drugie: w żadnym wypadku nie powinniśmy w imię tej „inności” oceniać, kategoryzować, porównywać, czy (w szczególności) deprecjonować drugiego człowieka.

- Po trzecie: owa „inność” mojego brata i siostry może być dla mnie okazją do pewnego ubogacania samego siebie, mogę a nawet powinienem, traktować ten fakt jako pewne zaproszenie do tego, aby przyjmować i doceniać tę „inność” drugiego, a co za tym idzie jego różne charyzmaty, talenty, natomiast to, co stanowi jego wady i słabości, wpisać z góry w tę „inność” i nie irytować się niepotrzebnie z tego powodu…

Możemy teraz przejść do wymienienia kilku przykładowych, standardowych problemów w relacjach pomiędzy członkami WKC, które mogą wpływać negatywnie na nasze relacje:

- Zazdroszczę, że ktoś jest animatorem, a ja nie, albo, że ktoś potrafi coś lepiej zrobić ode mnie…;

- Jako ustępujący/były animator (diecezjalny, parafialny, grupy) daję odczuć lub nawet przyganiam nowym animatorom, że za mojej kadencji było inaczej, że ja robiłem wszystko lepiej, że „powinno być tak i tak”…;

- Irytuję się, że brat lub siostra ze wspólnoty nie pochwalił mnie za coś, nie docenił, nawet nie zauważył, że zrobiłem coś dobrego, godnego pochwały…;

- Denerwuję się na animatora (diecezjalnego, parafialnego, grupy), że coś ode mnie wymaga, że mnie napomina, co do tego, jak powinno wyglądać spotkanie diecezjalne/parafialne, jak mam robić rozważanie, wymianę doświadczeń, itp. (tu kłania się zeszłoroczny temat o pokorze)…;

- Obgaduję i plotkuję o bracie/siostrze z mojej grupy wewnątrz grupy lub, co gorsze, na zewnątrz…;

- Zdarza mi się czasami mówić: „A dlaczego ja mam to robić? Niech to zrobi on/ona”.

To wszystko wymienione powyżej i inne (nie wymienione tutaj) nasze negatywne postawy i przywary burzą nasze relacje we wspólnocie. Ponadto tym powyższym naszym, często ludzkim, pretensjom, czy przywarom, towarzyszy nierzadko pewna niewłaściwa „duchowa” motywacja: np. przesadna gorliwość, „święty gniew”, fałszywa pokora, pozorne pragnienie dobra drugiego, faryzejskie pouczanie, itp.

Teraz chciałbym przejść do tego, jak możemy i powinniśmy zapobiegać takim niewłaściwym postawom, które rodzą się w nas, jak powinniśmy reagować, leczyć nasze chore ambicje, egocentryczną postawę, niewłaściwe relacje, negatywne podejście do brata i siostry.

Chciałbym w tym oprzeć się na pewnej tradycji naszej duchowości, mówiącej o trzech wymiarach miłości Chrystusa przelewającego za nas swoją Krew: 1. Jezus ukochał nas jako pierwszy; 2. Ukochał wszystkich; 3. Ukochał nas aż do Krwi. Myślę, że na kanwie tych wymiarów miłości Chrystusa do nas, możemy próbować uzdrawiać nasze relacje we wspólnotach i grupach, do których należymy. Wydaje mi się, że może to nam dać pewną odpowiedź i stanowić niejako trzon niniejszego tematu, że „Krew Chrystusa jest najlepszym lekarstwem leczącym relacje we wspólnocie”.

 

1.      Jezus ukochał nas jako pierwszy – „Kochać jako pierwszy”

Rozważając ten pierwszy wymiar miłości Chrystusowej, warto sobie najpierw uświadomić, iż często jest tak, że jeżeli są problemy w relacji z drugim człowiekiem, to zazwyczaj problem leży po mojej stronie, a nie u drugiego, choć niestety najczęściej przypisujemy winę drugiej osobie. Aby odbudować relacje, trzeba zaczynać od siebie. Trzeba przyglądnąć się sobie, trzeba najpierw sobie samemu postawić pytanie: A może wina leży po mojej stronie? A może to moje słowa, postawa, czyny przyczyniły się do pogorszenia relacji we wspólnocie? A my często od razu obarczamy winą drugiego człowieka i jest to zazwyczaj odruchowe, może nawet nieuświadomione przez nas. Dlatego warto badać siebie samego, warto dostrzegać swoje błędy, wady, warto znać swoje słabe strony… i pracować nad tym wszystkim.

W większym zrozumieniu naszych wzajemnych relacji może też pomóc pewne „odkrycie”, którego ongiś dokonałem: otóż kiedyś uświadomiłem sobie to, że jeżeli irytuje mnie czyjaś postawa, zachowanie lub słowa, to przecież działa to również w drugą stronę: może i moje zachowanie, moja postawa, moje gesty, słowa… mogą być przyczyną irytacji dla drugiego: mojego współbrata, współsiostry. Odkrywając to, nabyłem więcej dystansu, cierpliwości i zrozumienia dla różnych słabości moich braci i sióstr, a z drugiej strony zacząłem zwracać większą uwagę na moje słowa, czyny, gesty, aby nie stały się przyczyną nieporozumień i nie powodowały innym przykrości…

Zauważmy, że my sami nigdy nie widzimy swojej twarzy, aby ją zobaczyć, jak naprawdę wygląda, potrzebujemy lustra. Analogicznie można powiedzieć, że drugi człowiek jest dla nas takim „lustrem”, w którym możemy dostrzec swoje prawdziwe odbicie, swoje dobre, ale i złe strony. Szczególnie jest to aktualne podczas psychoterapii, gdzie terapeuta pełni m.in. rolę takiego „lustra”, ale możemy tę prawdę odnieść także do naszych relacji wspólnotowych i ogólnie międzyludzkich. Mając świadomość tego, warto przyglądać się sobie i swoim postawom, wykorzystać wzajemne

relacje do tego, aby dostrzec to, co może na pierwszy rzut oka jest przede mną zakryte, jeżeli chodzi o moje wnętrze, o moje prawdziwe motywacje, itp. Warto docenić ten terapeutyczny, leczący aspekt uczestnictwa w danej wspólnocie, danej grupie, opierający się właśnie na wzajemnych relacjach i skorzystać niejako z tego, aby nieustannie poprawiać swoje błędne przyzwyczajenia, złe nawyki, niewłaściwe postawy i reakcje wobec drugiego… To wszystko może być również pewną odpowiedzią na to wezwanie Jezusa do nieustannego nawracania się (gr. metanoia– czyli: przemienianie swojego umysłu, zmiana swojego myślenia). Ale to wymaga od nas gotowości na to, dużo otwartości oraz wielkoduszności.

Jezus ukochał nas jako pierwszy i dał nam przykład tego, że my również mamy zaczynać od siebie, ukochać bliźniego jako pierwszy. Nie powinniśmy czekać, aż ten drugi się nawróci, zmieni, poprawi… Św. Paweł w swoim liście do Rzymian pisał, że Chrystus umarł za nas, kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami, a więc, kiedy byliśmy jeszcze nieprzyjaciółmi Boga, kiedy byliśmy źli, grzeszni… (por. Rz 5, 1-11). Nie czekał, aż się poprawimy, zmienimy – umarł za nas jako pierwszy, jako pierwszy wyciągnął do nas dłoń: dłoń swojego miłosierdzia i miłości, dłoń przebaczenia i pojednania… A więc i my powinniśmy tak kochać drugiego – naszego brata i siostrę ze wspólnoty, jako pierwsi mamy wyciągać dłoń przebaczenia, miłości i miłosierdzia w kierunku drugiego.

Czasami owo pierwsze wyciągnięcie naszej dłoni w kierunku drugiego będzie wymagało od nas zainicjowania jakiejś szczerej rozmowy, w celu wyjaśnienia pewnych spraw, powiedzenia sobie: „przepraszam”, czy może w celu uniknięcia innych nieporozumień, itp. Wszystko to jednak należy czynić tylko i wyłącznie z miłością i z miłości, nigdy z innych niewłaściwych pobudek i motywacji.

Podsumowując owo „kochać jako pierwszy” można powiedzieć obrazowo, że mamy być jak to słońce na wiosnę, które tak długo i intensywnie ogrzewa ziemię, aż lód stopnieje, ziemia zmięknie, ogrzeje się i wtedy powoli mogą z niej wyrastać roślinki i wypuszczać kwiaty i owoce. Tak właśnie nasza miłość ma „działać” na drugiego, na brata i siostrę ze wspólnoty, a to wymaga nieraz dużo czasu i cierpliwości…

 

2.      Jezus ukochał wszystkich – „Kochać wszystkich”

Jezus nie umarł tylko za wybranych, za niektórych, za swoich uczniów, za tych, którzy Go słuchali, którzy za Nim poszli, którzy Mu dobrze życzyli… Jezus przelał swoją Krew na krzyżu za wszystkich, też za tych, którzy Go ukrzyżowali, którzy zadali Mu ból, cierpienie, którzy Go osądzili, zdradzili: umarł za wszystkich…

I my również – biorąc wzór z Jezusa, który tak ukochał– powinniśmy kochać wszystkich, a nie tylko wybranych, nie tylko tych, którzy są naszymi przyjaciółmi, z którymi się dogadujemy, z którymi mamy dobre relacje. Powinniśmy kochać również tych, którzy są dla nas trudni, niemili, z którymi mamy problemy we wspólnocie, w grupie. Można powiedzieć więcej, powinniśmy kochać w pierwszej kolejności tych, którzy są słabi, grzeszni, popełniający błędy…, bo oni tym bardziej potrzebują naszej miłości, przebaczenia, zrozumienia, cierpliwości…

W tym kontekście trzeba powiedzieć, że nie wolno nam nikogo odrzucać, osądzać, poniżać, dać odczuć komuś naszą niechęć, naszą wyższość, naszą irytację… To, że w moim wnętrzu rodzą się i są obecne pewne sympatie i antypatie, a nawet jakieś animozje, to wszystko może być czymś naturalnym, czymś, co wypływa z naszego, zranionego grzechem, człowieczeństwa. Ale my, jako ludzie wierzący, jako ci, którzy idą za Jezusem, których wzorem ma być Mistrz z Nazaretu, powinniśmy wznieść się niejako na wyższy poziom, ponad ten czysto ludzki i psychologiczny, uczuciowy i emocjonalny, na poziom Chrystusowej miłości.

W jaki sposób mamy kochać wszystkich? Odpowiedź na to pytanie możemy odnaleźć w tym pięknym hymnie o miłości św. Pawła z pierwszego listu do Koryntian. A pewnym praktycznym ćwiczeniem i ciekawym doświadczeniem może być to, że w miejsce słowa miłość możemy wstawić swoje imię i w taki sposób czytać ten hymn o miłości. A skąd mamy czerpać siłę na taką miłość? Z Chrystusowego krzyża: św. Kasper powiedział kiedyś, że Wystarczy jedno spojrzenie na boską Krew, a wstrząśnie ona nami tak, że będziemy działać z niespożytą gorliwością. Z adoracji krzyża, z rozważania męki Jezusa, z kontemplowania owej miłości przelanej na krzyżu mamy czerpać siły i motywację do tego, aby „kochać wszystkich”. Tak czynił św. Kasper, tak czyniło wielu świętych.

Bo zauważmy: Jezus kocha mnie bezinteresownie, bezwarunkowo, bezgranicznie… Jezus kocha mnie pomimo moich grzechów i kocha mnie zawsze taką samą miłością. I nawet jeżeli popełniłbym sto razy więcej grzechów, niż dotychczas i sto razy gorszych, niż do tej pory, to Bóg będzie mnie kochał zawsze taką samą bezgraniczną miłością. Co więcej, Bóg kocha każdego człowieka na tym świecie taką samą ogromną, bezwarunkową, bezgraniczną miłością. I my również w naszych relacjach z bliźnimi powinniśmy kierować się właśnie taką Bożą pedagogią miłości. I choć ta miłość będzie się przejawiała na różny sposób, to jednak winna ona być taką samą bezwarunkową, bezgraniczną, bezinteresowną miłością, wobec każdego człowieka. Na pewno nie jest to łatwe zadanie, ale skoro Jezus od nas tego wymaga, to znaczy, że nie jest to zadanie niewykonalne. I z pomocą Jego łaski możemy tego dokonać.

3. Jezus ukochał nas aż do krwi – „Kochać aż do krwi”

 

Miłość Jezusa do każdego z nas kosztowała Go bardzo: kosztowała Go wiele cierpień, wiele przelanej Krwi, a w końcu kosztowała Go oddanie własnego życia. Prawdziwa miłość musi kosztować, musi „boleć”; prawdziwa miłość jest ofiarna, jest gotowa do poświęceń. Św. Matka Teresa z Kalkuty powiedziała kiedyś, że jeśli twoja miłość nic cię nie kosztuje, to nie jest to prawdziwa miłość. Jezus pokazał nam swoją miłość w stopniu najwyższym; swoją śmiercią na krzyżu potwierdził swoje, wypowiedziane wcześniej, słowa, że nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za swoich przyjaciół (por. J 15, 13).

Trzeba zadać sobie pytanie, czy moja miłość jest gotowa do poświęceń i ofiar? W jakim stopniu okazuję taką właśnie miłość moim braciom i siostrom ze wspólnoty? I nie chodzi tu wcale od razu o wielkie rzeczy, ale o te drobne, codzienne gesty miłości wobec bliźniego. Jezus pokazuje nam swoim życiem i śmiercią, że prawdziwa miłość musi być gotowa na zranienia, gotowa na odrzucenie, na to, że nie zostanie zauważona, że może nie zostanie doceniona, że może nawet zostanie zdeptana przez innych. Jezus pozwolił przebić sobie swoje miłujące serce. Czy jestem gotowy na takie zranienie? Czy jestem gotowy zaryzykować i kochać taką miłością? Miłością, która może skutkować zranieniem, „przebiciem” mojego serca?

Takim konkretnym i praktycznym przykładem tej miłości może być (trochę zaniedbana w ostatnim czasie oraz źle rozumiana i praktykowana) wymiana doświadczeń, która jest częścią naszego cotygodniowego spotkania w grupach. Wymiana doświadczeń, czyli dzielenie się z innymi tym, w jaki sposób Pan Bóg przez słowo życia zadziałał w moim życiu, może być właśnie takim otwieraniem serca dla drugiego.

Kiedy bok Jezusa wraz z Jego sercem został na krzyżu przebity, wtedy wypłynęła krew i woda, i wtedy z tego przebitego boku, jak nauczają ojcowie Kościoła, zrodził się Kościół i sakramenty. A więc Jezus, umierając na krzyżu, nie tylko dał nam nowe życie, ale dał życie wspólnocie Kościoła. Pamiętamy może ten teologiczny obraz pelikana, który nie mając czym nakarmić swoje pisklęta, dziobem rozdziera swoją pierś i karmi ich swoją krwią (obraz ten znalazł swoje zastosowanie w tej pięknej eucharystycznej pieśni: Zbliżam się w pokorze).

Analogicznie możemy powiedzieć, że kiedy dzielę się moimi doświadczeniami, czyli tym, co jest w moim sercu, w moim wnętrzu i mówię o tym, czego Pan Bóg dokonał w moim życiu, poprzez słowo życia, to wtedy otwierając swoje serce, jakby pozwalając je sobie przebić, „daję życie drugiemu”, „daję moją krew”. Ponieważ mój brat i siostra ze wspólnoty, słuchając mojego doświadczenia, mojego świadectwa, może czerpać z niego motywację, duchową siłę, może wzbudzić w sobie nadzieję i przekonanie, że Pan Bóg może też konkretnie zadziałać i w jego życiu, że może zaradzić i w jego problemach, jeśli będzie wierzył i żył autentycznie słowem życia. I wtedy można powiedzieć, że jest to wyraz miłości bliźniego „aż do krwi”, bo taka wymiana doświadczeń, takie dzielenie się kosztuje mnie, nie jest łatwa, wymaga ode mnie dużo. Ale ma swoją wartość duchową, dla której, w imię miłości bliźniego, warto się ofiarować, warto się wysilić…

Oczywiście nie trzeba chyba przypominać, że dobrze rozumiana wymiana doświadczeń, nie jest wcale chwaleniem siebie lub jakąś formą „pobożnego gadania”, ale jest chwaleniem Boga, pewną formą Maryjnego Magnificat, uwielbiającego Boga za dzieła, które uczynił w moim życiu, a którymi pragnę podzielić się z moim bratem i siostrą, na większą chwałę Boga i ku wzmocnieniu jego/jej wiary w moc słowa życia.

Jestem również przekonany, że właściwa, dojrzała wymiana doświadczeń w naszych grupach, która dokonuje się w atmosferze szczerości i zaufania, znacznie przyczynia się do budowania, poprawiania, ulepszania, odbudowywania relacji w naszych grupach oraz do pogłębiania wzajemnej miłości i jedności.

 

Mam świadomość, że powyższa treść nie wyczerpuje w całości tego tematu, mimo, że moim zamiarem było jak najściślejsze trzymanie się meritum, czyli leczącego wpływu Krwi Chrystusa na relacje we wspólnocie. Myślę jednak, że takie ujęcie tematu, z jednej strony stanowi pewne przypomnienie i nawiązanie do zrębów naszej duchowości, a z drugiej strony może być pewną inspiracją dla naszych wspólnot, aby pogłębiać wzajemne relacje poprzez miłość, która naśladuje i wzoruje się na tej najpiękniejszej miłości: Jezusowej miłości, miłości przelanej na krzyżu.

 

ks. Daniel Rafał Mokwa, CPPS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz