piątek, 25 października 2013

Temat II: Mój „święty bunt” w świetle wiary i pojednania.

„Jeśli chcesz być szczęśliwy przez chwilę - zemścij się!
Jeśli chcesz być szczęśliwy zawsze  -pojednaj się!”


Przemoc nigdy nie ustaje, gdy odpowiedzią na nią też jest przemoc. Ustaje tylko w wyniku zaniechania jej użycia. Czytając nasz temat formacyjny, może rodzić się w nas pewne zaniepokojenie, czym może być taki „święty bunt”? Bo kojarzyć, kojarzy się właśnie z natarczywością lub nawet stosowaniem przemocy. Tymczasem w świetle wiary i pojednania właśnie ów „święty bunt” może stać się motorem do istotnych zmian tak wewnętrznych – osobistych jak i zewnętrznych – w relacji człowieka do: do Boga, do ludzi, do świata …
Temat jest swoistą prowokacją do myślenia do wniknięcia pamięcią do naszych ran, bólu, który w nas jest. Rozważanie ich w świetle wiary będzie nas prowadziło do pogłębionej relacji z Bogiem i człowiekiem, jak również drogą uzdrawiania, pojednania, wolności i jedności.

Na samym początku twojej drogi ku zrozumieniu tego tematu proponuję ci, abyś rozważył/ rozważyła te momenty w swoim życiu, gdy budził się w tobie bunt. Przywołaj wspomnienia i wejdź w nie na tyle, by określić, jaki był ów twój bunt. Dostrzeż jego wielkość, okoliczności, w których się zrodził lub osoby wobec, których lub ich postaw powstał.
Kiedy już ten obraz  przywołasz, określisz warunki w jakich powstał, przypatrz się do czego
prowadził cię twój bunt – w jakich zachowaniach się wyrażał? Czy była to żądza lub nawet działanie w odwecie? Czy może przeciwnie – przemilczenie buntu i zachowanie go jedynie wewnątrz siebie bez okazania na zewnątrz? A może bunt początkowo intensywny osłabł, powodując odstąpienie od wynikających z niego zachowań i ich skutków? Ewentualnie początkowo mały bunt rozrósł się, wpływając na zwielokrotnienie zachowań przynoszących znamienne skutki tak w życiu wewnętrznym jak i w relacji z Bogiem i ludźmi?
Bunt jest złym doradcą a przynosi tylko na krótko ulgę i go nie zatrzyma. Święty bunt jest twórczy, rozwijający i spójny z pragnieniem Bożym.
Nie wszystkie bunty w naszym życiu są złe. Przykład Jezusa wywracającego stoły bankierów w świątyni Jerozolimskiej przywołuje na myśl postawę Jego buntu – przeciwstawienia się napotkanej rzeczywistości. Jezus stając w prawdzie, przejawia tu dużo gniewu, Jego zachowanie nie jest cukierkowate. Mocno brzmią słowa „Gorliwość o dom twój pożera mnie”  Postawa buntu stoi tu na straży czystości świątyni, by można w niej było prawdziwie czcić Boga. Jest niejako uświęcona opowiadaniem się za dobrem wyższym, dobrem Bożym, dobrem krzyczącym za koniecznością pojednania człowieka z Bogiem – człowiek – kupca, nie zaś człowieka wiary.
Zanim zaczniemy jednak tęsknić za tym, by nie przeżywać żadnych negatywnych odruchów żalu buntu wobec ludzi, którzy nas krzywdzą, trzeba najpierw zgodzić się na ten nasz bardzo niedoskonały sposób reagowania. To nie my sami kierujemy naszymi pierwszymi odruchami. One nie zależą bezpośrednio od naszej wolnej woli. Możemy jednak, odwołując się do naszej wolności, pokierować naszymi pierwszymi odruchami w taki sposób, aby one nie determinowały naszych wyborów, decyzji i działań.
Chrystus w swoim nauczaniu wielokrotnie wzywa do hojności serca względem bliźnich, którzy wobec nas zawinili. Wiele przypowieści opowiada o hojnym przebaczeniu Boga człowiekowi, które ukazane jest jako wzór hojności przebaczenia człowieka człowiekowi. Jezus objawia nam Boga jako Ojca, który najpełniej i najszlachetniej przebacza nam nasze winy i jedna się z nami jako pierwszy. Wzorem Ojca niebieskiego Chrystus i nam każe przebaczać nie trzy ani nawet siedem razy, ale siedemdziesiąt siedem razy, czyli zawsze. Ale Boskie przebaczenie budowane jest także na prawdzie i sprawiedliwości. Jezus nie ukrywa, iż cena pojednania Boga z człowiekiem była bardzo wysoka: Jego wcielenie, życie, męka, śmierć oraz zmartwychwstanie

Rok temu słyszałem historię życia św. Bakhita. Ta historia bardzo mnie poruszyła, zainspirowała do postawienia sobie pytania: jak jest w moim życiu z pojednaniem się z tymi, którzy mnie skrzywdzili.
Bakhita żyła w XIX w. w Sudanie w zamożnej rodzinie wiejskiej. W wieku sześciu lat została porwana przez handlarzy niewolnikami. Handlarze by zakpić z niej nadali jej na imię Bakhita, co znaczy w języku arabskim: szczęśliwa. Ona w wyniku przeżytego stresu zapomniała jak miała naprawdę na imię oraz skąd pochodziła. Była kilkakrotnie sprzedawana, przymuszana do bardzo ciężkiej pracy. Nadmienię, że do końca swojego życia nosiła wiele blizn po ranach, które zadali jej handlarze.
W pewnym momencie kupił Bakhitę włoski konsul, który chciał ją uwolnić i zawieść do jej rodzinnego domu. Co za ironia losu, ona niepamiętająca jak ma na imię oraz skąd pochodzi, właśnie ona miała możliwość powrotu do domu. To jednak nie mogło się wydarzyć, bo nie wiadome były źródła jej pochodzenia. Konsul przygarnął ją do swojego domu, a następnie przywiózł do Europy, gdzie poznała i przyjęła wiarę chrześcijańską. Wstąpiła do sióstr Kanosjanek. Przez ponad 50 lat prowadziła ukryte życie, głównie w klasztorze w Schio. Pracowała jako kucharka, praczka, szwaczka, przyjmowała gości przy klasztornej furcie, opiekowała się małymi dziećmi. Umiała cierpliwie wszystkich wysłuchać i pocieszać z wielką łagodnością w głosie. Głosiła też wobec ludzi swoje świadectwo życia. Wspominając swoje dzieciństwo, nie pozwalała, by mówić o jej bezlitosnych panach, że byli źli. Twierdziła, że postępowali tak, bo nie znali Boga, dobrego Ojca. Boska Opatrzność poprowadziła tę sudańską niewolnicę ku wolności ludzkiej i wolności dziecka Bożego. Lubiła powtarzać: Bądźcie dobrzy, kochajcie Pana, módlcie się za tych, którzy Go nie znają. Bądźcie świadomi szczęścia, polegającego na tym, że wy Go znacie.
Także w ostatnich latach swego życia, pośród wielkiego cierpienia i wobec wielu dolegliwości, pełna była nadziei. Tym, którzy ją pytali, jak się czuje, z uśmiechem odpowiadała: Tak, jak tego chce mój Pan albo Trochę oczywiście cierpię, ale mam tyle grzechów do wynagrodzenia, i jest tak wielu Afrykańczyków do ocalenia i grzeszników, aby ich wspomóc modlitwą. Pogodnie patrzyła na zbliżającą się śmierć: Jej ostatnie słowa brzmiały: Maryja… Maryja… 

Zapytać można:  dlaczego przywołujemy historię Bakhity przy temacie „Mój święty bunt …”? Czy dostrzegasz aspekt buntu Bakhity w jej życiu i to, co z nim uczyniła? Czy dostrzegasz świętość tego buntu w świetle wiary i pojednania? W jaki sposób ból i cierpienie, a także niewątpliwa krzywda jako suma doświadczeń wywołujących bunt zostały przez nią ujęte? Oprawcom – przebaczyła, względem oprawców – nie szukała odwetu, oprawców – tłumaczyła i broniła, a nawet im błogosławiła. Jakże to by było możliwe, jeśli nie przez miłość płynącą z wiary, a prowadzącą do przebaczenia i pojednania?
Bunt nabrał znamienia „świętego” poprzez jej współpracę z łaską Bożą otrzymaną w wierze. Stał się „błogosławionym” poprzez działanie wypływającą z niej miłością i odkryciem wielkiego braku w tych, którzy krzywdzą – braku Boga. Święty bunt Bakhity wyrażał się w gorliwym przeciwstawieniu się złu poprzez jego odczytanie, zrozumienie i zareagowanie wyraźnym, jednoznacznym zakotwiczonym w Bogu przebaczeniem. Przebaczeniem poprzez jego wyrazistość i jawność, co prowadzi do pojednania. Pojednanie, które jest procesem nie rozpocznie się kiedy będziesz chciał zaspokoić swoją żądzę zemsty, w której stawiasz się w roli oprawcy. Tu potrzebne jest umocnienie w wierze.

Nie należy się zbytnio przejmować naszymi pierwszymi odruchami. Mają one bowiem także swoją "dobrą stronę". Przekonują nas o potrzebie nieustannego otwierania się na uzdrawiającą łaskę Boga. Prawdziwe pojednanie uodparnia nas na zranienia, ale nie przez to, że czyni nas twardymi i niewrażliwymi na cierpienie. Każde zranienie sprawia ból. Pojednanie, z którym wiązałoby się otaczanie się jakimś pancerzem, murem obronnym, by już nigdy nie zostać skrzywdzonym, i nie reagować zemstą byłoby pozorne.
Pojednanie  czyni nas bardziej odpornymi na skrzywdzenie poprzez pełniejsze zrozumienie bliźnich. Jeżeli wiemy, że skrzywdzenia ze strony osoby bliskiej są wyrazem jej kruchości i ludzkiej ułomności, a nie złej woli, to uczucia żalu, gniewu i chęci zemsty zwykle same spontanicznie opadają. Wobec ludzkiej biedy budzi się w człowieku odruchowo miłosierdzie. Pojednanie nie byłoby trwałe, gdyby było zbudowane jedynie pod wpływem niepokoju, niecierpliwości, chorego poczucia winy, perfekcjonizmu, poczucia niższości, lęku o siebie lub też innych negatywnych emocji.
Pełne pojednanie domaga się wzajemnego pokonania uprzedzeń, urazów emocjonalnych, niechęci, nieżyczliwości. Jeżeli ma być ono prawdziwe, musi "urosnąć" w ludzkich sercach. Przebaczenie i wzajemne pojednanie, podobnie jak ziarno rzucone w  glebę, rośnie nieraz bardzo powoli. Konieczne jest więc wzajemne czekanie połączone jednak z próbami wychodzenia sobie naprzeciw. Pojednanie rozpoczyna się wtedy, gdy we wzajemnej relacji z "naszym winowajcą" dajemy sobie sygnały, iż jesteśmy już gotowi dokonać wzajemnej wymiany przebaczenia: ofiarować je i przyjąć - niezależnie od wielkości winy z obu stron
Pojednanie może być budowane tylko na prawdzie i sprawiedliwości. Szczere uznanie odpowiedzialności każdej ze stron (lub też przynajmniej gotowość do jej szukania) jest konieczne do autentycznego pojednania. W pojednaniu nie można tuszować wzajemnych krzywd. Dobrze jest, kiedy istnieje wzajemna możliwość wypowiedzenia ich przed sobą. Pojednanie powinno też łączyć się z gotowością naprawienia wyrządzonych krzywd w takim jednak wymiarze, w jakim jest to możliwe. Najczęściej konieczny jest kompromis obu stron połączony z postawą wzajemnego zrozumienia i wyjścia sobie naprzeciw.

W dzisiejszym dniu temat ten zaprasza mnie do konkretnej decyzji czy zatrzymam się tylko na swoim bólu, krzywdzie, poczuciu niezrozumienia, poczuciu niezgody na czyjeś postępowanie …., czy raczej nazwę swój bunt, oddam Bogu w wierze, dążąc do pojednania?
Jaki zatem jest twój „święty bunt”? Czy go już rozpoznałeś? Czy dałeś się pokierować wiarą w perspektywie pojednania z Bogiem, człowiekiem sobą?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz