Pytanie, Co znaczy być Misjonarzem Krwi Chrystusa? towarzyszy mi od
początku mojego powołania. W tym roku w czerwcu minie 25 lat posługi
kapłańskiej i ponad 31 lat pobytu w Zgromadzeniu. Poszedłem do tego
Zgromadzenia ponieważ pragnąłem dać coś więcej Jezusowi. Miałem okazję poznać
formację do kapłaństwa w seminariach diecezjalnych wrocławskim i siedleckim i
tam walczyć o życie duchowością Krwi Chrystusa w ukryciu. Pamiętam jak w
kaplicy seminaryjnej, czy w pokoju po kryjomu czytałem z wielkim pragnieniem konstytucje
naszego Zgromadzenia, a będąc po profesji wieczystej w 1987 r. nie mogłem
oficjalnie używać krzyża misyjnego. Była we mnie tęsknota do bycia Misjonarzem
Krwi Chrystusa. Pamiętam w tych rozmaitych zadaniach, które mi powierzano, czy
jako odpowiedzialny za WKC w Podregionach, czy jako przełożony, czy jako
dyrektor hospicjum, czy jako kustosz i budowniczy Sanktuarium Krwi Chrystusa w
Częstochowie zwykle pragnąłem najpierw być misjonarzem a potem przełożonym,
dyrektorem, czy proboszczem. Chciałem pamiętać o najważniejszym celu mojego
powołania, czyli o zbawieniu człowieka, o prowadzeniu każdego do Chrystusa,
który zbawia człowieka także dziś. Kiedy w styczniu 1998 r. zostałem wysłany do
Łabuniek k/Zamościa z celem stworzenia Domu Misyjnego i Hospicjum zastanawiałem
się nad celem prowadzenia hospicjum przez nasze Zgromadzenie. Odpowiedź była
jedna. To tylko ma sens jeśli będziemy walczyć
o zbawienie tych ludzi, jeśli to będzie misją, jeśli dostrzeżemy w tych chorych
Krzyk Krwi Chrystusa. Poniżej chciałbym
podzielić się moim doświadczeniem wiary
z tego okresu, z posługiwania w
hospicjum.
Spotkanie z Jezusem
Zmartwychwstałym
Moje doświadczenie wiary, czyli spotkania z Jezusem
Zmartwychwstałym dokonało się, kiedy odwiedzałem chorych w hospicjum w Łabuńkach
z posługą kapłańską. Do tej pory, pracując w wyjazdowym (domowym) hospicjum,
nie miałem tak często do czynienia z umieraniem i śmiercią jak od chwili, kiedy
otwarto oddział stacjonarny. Już wcześniej wiedziałem, że śmierć jest
najważniejszym momentem w życiu człowieka, od którego zależy jego zbawienie i
że do tej chwili przygotowuje się on całe życie. Miałem także w pamięci
sielankowe obrazy o umieraniu z filmów, książek czy opowiadań rodzinnych. W
nich chory zdążył się pojednać z Bogiem i pożegnać z rodziną, dokładnie
podzielić swój majątek i wyrazić swoją ostatnią wolę w testamencie.
W hospicjum śmierć często wyglądała inaczej.
Najbliższa rodzina, nie wiedząc jak zachować się w tej sytuacji przy łóżku
ciężko chorego, nieraz w ogóle nie chciała być przy śmierci, bądź zapędzona
swoimi zajęciami i pracą nie miała czasu być ciągle przy nim. W tej sytuacji –
kto może być częściej przy chorym? Pielęgniarka, lekarz, duchowny,
wolontariusz. Zrozumiałem, że mam zacząć od siebie i w zastępstwie rodziny mam
być obecny przy umierającym, mam stać przy nim ze światłem gromnicy, z
modlitwą, z nadzieją Zmartwychwstałego. O tym wiedziałem, lecz dotąd tego
jeszcze nie doświadczyłem. Chciałem być z umierającym, trzymać go za rękę,
wpatrywać się w jego twarz i wsłuchiwać się w oddech, często zanikający i
powracający na nowo nieregularnie. Strach był wielki. Przychodziła naprzeciw
niego wiara w słowa Jezusa: Ja Jestem
Zmartwychwstaniem i życiem, kto wierzy we Mnie, choćby i umarł, żyć będzie
(antyfona z jutrzni oficjum o zmarłych). Tak, wierzyłem w te słowa, ale stanie
na Golgocie umierania naszych chorych (czasami kilka osób w ciągu doby) było
bardzo trudne, kiedy dochodziły inne obowiązki domowe, stres i zmęczenie.
Działo się to do momentu, kiedy w marcu minionego roku
(1999)przyjechał do naszego hospicjum na dzień skupienia Ks. Eugeniusz
Dutkiewicz SAC. W jednej z konferencji mówił o umieraniu jako Misterium
(tajemnicy), w której dokonuje się spotkanie z Chrystusem Zmartwychwstałym. W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby
tak nie było, to bym wam powiedział (...) Przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie
Ja jestem (J 14, 2-3). Umieranie nie jest przechodzeniem tylko, lecz
wstępowaniem człowieka. Jezus Zmartwychwstały zstępuje do niego i następuje
dialog człowieka z Bogiem. Ci, którzy stoją przy łóżku umierającego, nie są
przenoszącymi lub przepychającymi umierającego do nieba. Co najwyżej przekazują
go w „dłonie” Jezusa. To On przychodzi, zstępuje, a człowiek Jego mocą wstępuje
do Boga. Dotknięty łaską zrozumienia tej prawdy, odtąd miałem w sercu radość, kiedy byłem wzywany do umierającego,
niezależnie od pory dnia, bo wiedziałem, że Zmartwychwstały zaprasza mnie na
spotkanie ze sobą. A ja mam kochać chorego do jego ostatniego drgnienia serca i
oddechu, aż wezwie go do siebie Jezus, Zmartwychwstanie i Życie.
Ks. Bogusław Witkowski
cpps
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz